wtorek, 25 grudnia 2012

coś gdzieś mnie leciutko boli i uwiera.
pod swetrem, pod koszulą, pod skórą, a może jeszcze głębiej.
nie chcę dociekać dlaczego, z góry zakładam, że powodem jest brak śniegu i słońca.

i chyba nawet nie chodzi o tę chęć mówienia bez pomysłu którędy, o dni cieknące przez palce, o pewne obrazy, które utkwiły mi w głowie i dręczą aż do utraty zmysłów, zresztą przecież nie wiem o co mi chodzi, nigdy tego nie wiem, a zawsze muszę dać radę. zawsze sobie jakoś daję radę.


i turn off the lights and crawl into bed
i try to think of sunshine but my body goes wet with the first crash of thunder

oraz

i thought you would know that i always sleep alone

a w święta po wyjściu gości słucham z rodzicami beatles'ów i jest miło, łatwo i przyjemnie.
szkoda tylko, że następnego dnia moja sinusoidalna krzywa dobrych dni spada prosto w dół jak śnieg, który powinien był padać, jak upuszczane kubki, jak łzy i ...

niedziela, 11 listopada 2012

kochana głowo, nie utnę cię. kochana głowo urwę cię!

deszcz za oknem, ból żołądka spowodowany wczorajszym i przedwczorajszym piciem, ale też strachem przed tym, że mogłam swoją głupotą wszystko jak zwykle spierdolić.
nie wiem, czy tak będzie, czy nie; już nic nie wiem, czuję jak gdyby moja głowa należała do kogoś innego, jestem zła, smutna, zmęczona, stęskniona, zmarznięta.
ale w końcu mamy listopad. mój miesiąc tortur. małych radości przygniecionych ogromem smutku i melancholii.

pogubiłam się. zgubiłam. siebie. w Tobie. chyba potrzebuję przewodnika, który pomoże mi to wszystko poukładać. pomóż mi. (pierwsza pomoc. co byś zrobił? potrzebuję pierwszej pomocy. powiedz coś.)

no. to posłucham sobie płyty, którą sprawiłam sama sobie na urodziny w ramach małego prezentu osładzającego ciężki dzień.

poniedziałek, 22 października 2012

the words you speak stir things in me that i thought were gone.

nadszedł czas picia trzech kaw dziennie w celu jako-takiego pobudzenia się do życia, zmarzniętych dłoni i włączania sigur rós podczas popołudniowych, tramwajowych powrotów z uczelni z książką przed zmęczonym umysłem i oczami. 

znów jest jesień, znów jestem w coś zaplątana, uwikłana, poprzeplatana wydarzeniami, opętana uczuciami, których miało nie być. ale są i przecież jest dobrze. przecież. jestem. szczęśliwa. (odpukać trzy razy w niemalowane, zapalić papierosa odganiającego nieszczęścia, wypić kolejkę za dobre czasy)

czekam. płacę niebotyczne rachunki za telefon. uśmiecham się do niektórych piosenek.
a w międzyczasie uczę się norweskiego i czytam fińskie lektury.

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

nie warto się skupiać na tych obcych detalach (...) przejdziemy przez siebie w lepsze, gorące kraje.

- co byś zrobiła jakbyś wiedziała, że mam raka, za miesiąc umrę i to się skończy?
- przecież to i tak się skończy za miesiąc.
- no tak. wyjeżdżasz.

czwartek, 3 maja 2012

the middle of adventure, such a perfect place to start.

rano kawa, potem ławka w parku z dwoma papierosami, jeden po drugim.
różna, mniej lub bardziej dziwna, muzyka w czarnych zbyt krótkich/czarnych rozpadających się słuchawkach.

jestem w przedmaturalnej, najczarniejszej, dupie.(tyle na ten temat)

słucham smutnych piosenek, które nie są adekwatne do mojej sytuacji, ale cóż z tego, kiedyś były i kiedyś na pewno znowu będą.

well, whatever, nevermind.

mówię coś, ale w głowie mam stare numery telefonów, nieaktualne adresy,
mnóstwo bardzo wulgarnych wyrazów.
a wszystko to jest identycznie trwałe jak numer telefonu na pudełku zapałek.



when you look at me like that, my darling, what did you expect?
i'd probably still adore you with your hands around my neck.
or i did last time i checked.

czwartek, 22 marca 2012

take me out tonight. take me anywhere, i don't care.

"a może sama powiesz mi , jak mam powiedzieć to Tobie , że już nie kocham Cię, nie chce, że kiedy patrzę na to jak jest już nie przechodzą mnie dreszcze , już nie brakuje mi powietrza , już nie wołam jeszcze, jeszcze, jeszcze"czyli niezwykle banalnie ale prawdziwie.

poniedziałkowy koncert Ólafura i Nilsa, autografy, rozmowa, że "it was absolutely terrific", pogaduszki w palarni o letnich festiwalach ("też byłam na selectorze w zeszłym roku" "nie możliwe, że się nie spotkaliście"), w sumie trochę długo tam siedzieliśmy, było naprawdę miło, powrót do domu koło pierwszej w nocy.

jak kogoś zostawić nie łamiąc przy tym serca?

a z drugiej strony mam ochotę tańczyć, tańczyć, tańczyć.
przeżyję tę klubową muzykę, ale chodźmy tańczyć. do rana.

sobota, 4 lutego 2012

you used to be alright. what happened ?

duszę się, potrzebuję przestrzeni, samotności, nikt nie może do mnie mówić, wymagać ode mnie skupienia i deklaracji.
jeśli tak będzie dotrę do punktu, gdzie nie ma odwrotu, będę musiała wybierać, teraz nie mogę, jeszcze nie jestem gotowa, muszę to przemyśleć, raz, drugi, dziesiąty.
over and over again.


wkurwiasz, uzależniasz mnie.


chciałabym wyjechać do jakiejś samotni, takiej jak w nothing personal, ukoić myśli i znaleźć sens tego wszystkiego. (jakkolwiek trywialnie to brzmi)