środa, 29 grudnia 2010

i'm half the man i used to be.

pojęcia nie mam dlaczego nie  mogę spać. przecież nie pijam mocnej kawy, nie jestem zestresowana (nie teraz), nie mam się czym przejmować (tak bardzo).

jutro o 9:00 autobus do ł. city.
wiem tylko, że w sylwestra o północy zaśpiewam z k. refren 'notorycznych debiutantów'. będziemy krzyczeć te słowa nie wierząc, oczywiście, że nie, w nie, ale tak bardzo chcąc. 'móc nie musieć wierzyć, że kiedyś to dostanę, co mi się należy'.
czekam na ten wyjazd. może pozwoli mi odpocząć. w końcu. bo póki co, w te święta, nie było okazji.
a naprawdę nie widzę siebie w nowym roku. siebie ogarniającej cokolwiek. nie. przykro mi. pod tym względem mam totalną pustkę w głowie.
ale udaję, że o tym nie myślę. zakopuję te zdania głęboko w głowie, a na wierzch wyciągam te pozytywne, trzymające przy życiu, o wyjeździe.
to będzie dobry... sylwester. dobre cztery dni. jak zawsze.

poniedziałek, 27 grudnia 2010

people are fragile things. (you shold know by now)

chyba każdy w wieku licealno-studenckim przeżywa totalny kryzys osobowościowy i nie wie kim jest, ani co chciałby w życiu robić.
może to zasługa tego, że 90% naszych myśli to szukanie rozwiązań, żeby przeżyć.
dożyć końca liceum. studiów. czegokolwiek.

jesteśmy biedni.
emocjonalnie rozpierdoleni.
niepełni.
potrzeba nam kogoś w rodzaju przewodnika albo opiekuna, kto nauczy nas jak przejść przez życie. nasze własne życie. najpierw nauczy nas stawiać kroki, z każdym dniem, coraz pewniejsze, potem wytłumaczy nam to, co powinno być w instrukcji obsługi życia i nas samych (dołączonej w momencie narodzin. niestety, zapomnianej. zgubionej. albo po prostu nikt nam jej nigdy nie dał.), a gdy już podłapiemy o co chodzi, dopiero wtedy pozwoli nam decydować, być na zdanym na samych siebie. nie wcześniej. nie później. właśnie w tym momencie.

ułomne kreatury. bezpańskie psy błagające o dom. dom dla duszy.