poniedziałek, 25 lipca 2011

żegnać się co świt i wracać znów do Ciebie.

dużo dni.
dużo dni razem.
różne miasta, różni przyjaciele.
różna muzyka, która nie zawsze każdemu pasuje, różne dziwne filmy.
wycieczki nad wodę i do pszczyny.
piwo, kawa i papierosy.
przepalone pieniądze i miliony godzin w kawiarni nescafe. (obok kina. na głównej ulicy miasta).
morrison hotel pub, wish you were here grane na gitarze, rozmowy jak zwykle - o muzyce. ('skąd Ty bierzesz te akordy?' 'z serca' oraz 'to co teraz Wam zagrać ? może nirvanę?')
walka o miejsce w łóżku i mierzenie go kartą do brydża o pierwszej w nocy, by udowodnić, że połowy nie są równe.
imieniny K. spędzone na graniu w scrabble i piciu szampana.
popołudnia na działce. (mistrz i małgorzata, makao, czasem jakiś redd's, czerwone papierosy i mentole)

po tych trzech tygodniach nadchodzi godzina 18.
nerwowe spoglądanie na zegarek, by sprawdzić ile minut nam jeszcze pozostało.
trzymanie się za ręce.
moja głowa na Twoim ramieniu, moje łzy na Twojej kurtce.
patrzymy na nadjeżdżający pociąg splecione w mocnym uścisku.
ostatni pocałunek, muśnięcie dłoni.

'pocałunek na pożegnanie jest jak ostatnia fajka przed rzuceniem palenia.'

poniedziałek, 4 lipca 2011

you'll be the rythm and i'll be the beat.

ostatnio często płaczę.
coldplayowy telefon, etiopski film, a dokładniej jego końcówka z 'hoppipolą' w tle.

spacery z domu na przystanek autobusowy z zielono-białym parasolem.
w fioletowym (wczesnozimowym) płaszczu.

jakieś nieodebrane połączenie, jakiś wysłany sms.
nagrana płyta z niebieską okładką i książka w torebce.
lykke li zgrana na mp3.

'bang bang. you shot me down. bang bang. i hist the ground. bang bang'. (odtwórz ponownie)

wstaję jutro o 7, by o 9 wsiąść w autobus i być tą 'lepszą mną'.